Witajcie w grudniu ♥ drugim miesiącu w ciągu roku, którego kocham nad życiem i wyczekuje (zaraz po wrześniu kiedy mam urodziny :D). Ale zanim na dobre rozkręci się klimat świąt, blog trochę zwolni i zacznie się wielkie podsumowanie ubiegłych 12 miesięcy to pora na słów kilka na temat tego co się działo w listopadzie. I szczerze powiedziawszy - nie działo się nic, więc równie dobrze mogłabym zostawić pole tekstowe całe białe a efekt byłby ten sam. A jak powiedziałam A to powiem i B więc musicie w tą piękna/ brzydką/mglistą/deszczową/mroźną niedzielę (właściwe zakreśl) znieść ten krótki skrót.
Listopad okazał się dla mnie dość leniwy życiowo (wszystko toczyło się po swojemu, bez dramatów i wielkich emocji) ale za to hmm non stop stałam przy garach. Po części bo ja gotuje w tym domu ale też dlatego, że próbowałam nowych inspiracji kulinarnych - i tak jak zrobiłam pierwsze bułki maślane, tak zrobiłam faszerowane naleśniki pod sosem pomidorowym zapiekane serem, tak zrobiłam swoje pierwsze kaszotto (bo ja tylko robię risotto), tak w ostatnich dniach miesiąca wykorzystałam przepis od mamy Karola i zrobiłam swój pierwszy sernik z rosą (a potem się dziwię, że dupa rośnie).
Sukcesem dla mnie jest (małym a małym) pokazanie sobie, że obejdę się bez słodyczy - i tak się tego trzymałam, ze jak zjadłam pierwszego cukierka po jakimś czasie to uznałam, że za słodkie to było :D. Teraz zbliża mi się okres i mam takie parcie na słodkie, że to masakra - czasem się tego trzymam a czasem, cóż wszystko jest dla ludzi tylko trzeba mieć w tym umiar ;). I coś co mnie cieszy chociaż, przyzwyczaiłam się do picia coca coli zero (tak, wiem , to jednak cola ale czasem można, choć ma okropny smak) i raz na jakiś czas wolę kupić to niż zwykłą colę (która smakuje o wiele lepiej). I tu minus po zerówkę u mnie można dostać np tylko w Biedronce (why??).
Końcówka listopada należy do moich nowych pazurów : miały być śnieżynki a więc są i miał być brokat i niebieski ♥ Kocham ten moment gdzie wiem co chcę i tak się dzieje - a te pazury są tak piękne, że znowu je pokażę :D
I tak, mam już kilka ozdób świątecznych na wierzchu, choinki i bałwanki już stoją na oknie a ja zacieram łapki na myśl, że za moment będzie lecieć świąteczna playlista ♥ I w sumie, nic nadzwyczajnego tu się nie działo. Nawet czasu na oglądanie nie miałam - częściej czytałam :D . Jednak jak już tego nie robiłam to udało mi się odhaczyć na liście pozycje, które od dawna na to czekały:
Carnival Row - czyli wróżki, fantasy i mrok. Z jednej strony serial przegadany, z niezłą obsadą (jak mi głos Bloom'a nie pasuje mi do niego! Dziwnie się go słucha) i z fajnym klimatem, z drugiej miałam większe oczekiwania co do tego tworu. Liczyłam na więcej brutalności ale finalnie obejrzałam i poczekam na drugą serię . The king - okrzyknięty został mrocznym i klimatycznym filmem, z doskonałą akcją ale...to film pełen absurdów, przegadany, nudny i mrocznego w nim nic nie ma nawet ta 'wojenka' nie jest zbyt brutalna a po takich opiniach spodziewałam się solidnego, nieco męskiego kina. Cóż, jednak brawa za obsadę Chalamet i Pattinson - miło się patrzy na wykreowana postacie (Robert śmieszy do łez, ale Timothy swoją postać pokazał perfekcyjnie, szkoda tylko że to nie wystarczy w tym filmie). No i cóż wyszedł drugi sezon The end of the f***ing world ... porzuciłam go po 5 odcinkach. Nie, to co było czarujące w pierwszym sezonie to w drugim mnie irytowało i straciło swój potencjał. Ostatnio często porzucam sezony w połowie :D
Tak było, nie zmyślam :D Jak Wasz listopad :D
0 komentarze