Kto do nich nie wzdycha? Pędzle M Brush to jedne z droższych na naszym rynku, a przy tym są to pędzle mocno zachwalane. Jak wiecie, kiedyś pisałam, że nijak mnie nie kuszą - nie widziałam w nich nic tak fajnego, aby nabyć swój jakiś egzemplarz i zwyczajnie czułam, że jakoś ta cena nie może iść w parze z tymi wszystkimi ich walorami. Uwielbiam swoje pędzle Say Makeup, które tez kosztują ale na M Brush nie patrzyłam łaskawszym okiem. Do czasu. Do czasu kiedy wygrałam konkurs i trafił do mnie jeden okaz z kolekcji (roboczo mówiąc) 'podstawowej'. Było to kilka miesięcy temu więc teraz na spokojnie, siedząc i trzymając go w ręce mogę powiedzieć co w nim fajnego a co, a co najważniejsze - czy planuję ich więcej mieć w swojej kolekcji?
No dobra - aspekt wizualny, bo to się najbardziej rzuca w oczy. Połączenie czerni i złota - klasyka, która wpada w oko i przyciąga uwagę. Idealnie połączenie - tak samo pędzel - dobrze wyważony, poręczny i zdecydowanie mając go w dłoniach czuć 'luksus'. Nie będę przesadzać ale mam wrażenie, że ten pędzel jest jakby zrobiony pod moją rękę. Bardzo mi to pasuje! W sumie cała ta oprawa wizualna wypada bardzo dobrze i gdyby nie fakt, że znam pędzle od Say byłabym tym zachwycona a tak - jest dobrze.
Co do samego pędzla - jego włosie jest miękkie, mięciutkie i w ogóle wow! Mam u siebie pędzle, które zachwycają mnie swoją miękkością ale ten M Brush góruje nad nimi! Tak miękkiego i przyjemnego włosia dawno nie spotkałam! On nie drapie, nie gryzie i praktycznie go nie czuć na twarzy - jest tak delikatny, że używanie go to czysta przyjemność. Nie powiem, mile to połechtało moje ego, zwłaszcza to w sferze 'gulity pleasure'. Nie dość, że wygląda genialnie to także cała ta jego otoczka, to jak zachowuje się na twarzy sprawia, że chce się go używać.
A co do używania - bardzo mi się podoba, że jest on 'wielofunkcyjny' - bo i używam go do oczu i do rozświetlacza. Dobrze nakłada mi się nim cienie, blenduje czy rozciera ale tak naprawdę lubię go w roli pędzla do rozświetlacza. Mam kilka pędzli tego typu ale z tym pracuje mi się najlepiej - idealnie miękkie włosie, do którego produkt dobrze przylega, nie mam problemu z jego nałożeniem (czytaj, nie zauważyłam by produktu przy tym włosiu miały tendencję do osypywania się).
W tym włosiu fajne jest to, że nawet najmocniejszy pigment czy ten taki problematyczny się w nie, nie 'wgryza' bo np przy pędzlach Jessup czy tych Niuqi czerwony cień z palety ABH potrafi tak się wgryźć, że ciężko go potem z niego wyprać - tutaj z tym problemu żadnego nie ma i wszystko pięknie schodzi.
Samo jego pranie jak i suszenie jest łatwe - wszelkie pozostałości po produktach bardzo szybko schodzą, włosie dość szybko schnie i tu akurat widać, za co płacimy; nie ma żadnych wystających włosków, czy wypadających, po każdym praniu pędzel wygląda jak nowy.
Na zdjęciu możecie zobaczyć, że M Brush w porównaniu do pędzla Jessup ma bardziej owalny kształt i delikatnie dłuższe włosie i też, można zauważyć, że jest delikatnie 'szerszy'. Nic mu tu nie ujmuje - ani wizualnie ani w pracy, bo praca z nim, tak jak mówiłam to przyjemność. Zwróćcie uwagę, że jego włosie też jest bielsze niż ma Jessup.
05 kosztuje około 72 czy 75 zł - to dużo jak na jeden produkt. Tylko, że no ... M Brush to marka, to ta cała otoczka, i dobrej jakości produkt. Pędzel jest świetny, ale to mnie nie kręci (a raczej marka mnie nie kręci) na tyle by kupić kolejne egzemplarze. Zdarzyło się raz, że gdy na Minti shop była na nie promka, to tak długo próbowałam kupić dwa droższe w prezencie bo zwyczajnie a) taka okazja rzadko się zdarza, b) schodziły jak bułeczki, c) to jeden z tych podarków dla kobiety, który naprawdę sprawi przyjemność.
Generalnie - nie mam pojęcia co jeszcze o nim napisać, zawsze mogę edytować wpis. Póki co, po tylu miesiącach pędzel nadal wygląda jak nowy, mimo częstego używania i prania.
P/s pamiętajcie, że M Brush dostępne jest w Minti Shop :-)
Komuś marzą się te pędzle? A może macie? :)