Ostatnio jakoś wybiłam się z kosmetycznego rytmu śledzenia nowości na rynku. Przez to sporo mi umyka i często zdarza się, że nie zauważę fajnych rzeczy, które wydają marki. Tak samo mam z marką Soraya - widziałam, że wyszła seria glow coś tam ale, umknęło mi to, że marka ma całkiem nowe maseczki do twarzy. Nowe i 'naturalnie' kuszące - jakby nie patrzeć to maski w płachcie zrobiły się ostatnimi czasy mega popularne więc nie dziwi mnie to, że kolejna marka idzie w tym kierunku. Do mnie trafiły trzy maski, i powiem Wam, że w działaniu zbyt dużej różnicy między nimi nie widać. Ale za to dawno nie miałam tak 'łagodnych' (powiedzmy) masek!
'Nowe' maski Soraya są nie tyle co łagodne ale też utrzymane wizualnie w lekkiej i prostej tonacji. Pierwsze co mi się nasuwa na myśl, że to takie 'nasze' jest - proste, delikatne i wyciągnięte żywcem z naszego podwórka, co mi się osobiście bardzo podoba!
Cechą wspólną wszystkich maseczek jest to, że są bardzo mokre! A nawet za bardzo, bo dużo esencji jest zarówno na płachcie jak i w saszetce, co spokojnie można użyć następnym razem. I tak, ja nadal nie lubię takiej ilości esencji więc trochę muszę z tej całej płachty jej 'ściągnąć; bo inaczej na buzi czuję się mocno oblepiona. Całkiem dobrze są one wykrojone - może trochę za mało tej tkaniny jest pod nosem ale cała reszta pasuje - i tu niezależnie , którą maskę masz, po przekroczeniu 10/15 minut maska wysycha i zaczyna spadać - i tak, z nią powinno się leżeć, bo przy nawet najmniejszym ruchu one spadają.
Z początku chciałam opisać Wam każdą maskę z osobna ale ze względu na ich niemal identyczne działanie postanowiłam zrobić to w formie jednej opinii, bo nic oprócz ich zapachów zbytnio nie różni.
Lawenda była pierwszą, którą użyłam i to głównie dlatego, że nie znoszę kosmetyków z nią. Chciałam mieć jak najszybciej to za sobą i zapomnieć o tym (dla mnie) uciążliwym zapachu. Tu było pierwsze zaskoczenie, bo maska pachnie delikatnie, lekko lawendą ale z dodatkiem czegoś innego. Całkiem miły ten zapach, ale na dłuższą metę bym z nim nie wytrzymała. Roślinne ukojenie poszła jako druga i miała typowy 'byle jaki' zapach - coś znanego, coś popularnego ale na tyle łagodnego, że nosy nie będą marudzić. Bardzo szybko się ulatnia i właściwie po aplikacji maseczki już go nie czuć. Oczar wirginijski natomiast ma najbardziej słodkawy zapach i taki bardziej 'kwiatowy' choć mi lekko przeszkadzał. Był zbyt słodki jak na mój gust.
Niestety ale wszystkie zostawiają mnóstwo esencji na buzi - przy lawendzie musiałam użyć wacika, bo było jej tak dużo, że nie wszystko chciało się wchłonąć, ukojenie zostawiło tak mocno lepki film, że momentalnie miałam chęć zmyć to z twarzy bo czułam się 'brudna', a oczar, cóż, on mimo zostawia najmniej tej warstwy wchłonął się dość szybko, co spowodowało, że moja skóra była mięciutka.
Najgorzej z tej trójki wypadła ta z rumiankiem - nie dość, że buzia mocno oblepiona co mi przeszkadzało, bo co człowiek dotknął palcem to zaraz myślał, iż się przyklei to po kilku godzinach mogłam się zadrapać na buzi a na jej powierzchni zaczęły wychodzić krostki. To jakaś istna masakra była. Lawenda z kolei sprawiła, że buzia była miękka i przyjemna w dotyku ale miałam wrażenie, że dość mocno (przynajmniej wizualnie) było widać mi pory - nie, żebym miała z nimi jakiś problem, ale po jej użyciu miałam wrażenie, że są jakieś większe, jak dziury :D
Zaskoczyła mnie ta z oczarem - roślinne wygładzenie była naprawdę przyjemna! Sprawiła, że buzia była bardzo mięciutka i dobrze nawilżona, mało tego, to nawilżenie utrzymywało się aż do następnego dnia. Gołym okiem mogłam zauważyć, że cera nabrała świeżości i była bardziej a raczej, lekko napięta (to chyba miało grać rolę tego wygładzenia ? <mysli>)
Jak widzicie - nie są to maski rewelacyjne tylko takie sobie. Koszt jednej z nich jest w granicach 5 - 10 zł i tu, mimo wszystko, mogę powiedzieć, że nie kupiłabym ponownie. Czegoś w tych maskach brakuje - mają za dużo esencji dla mnie a ich działanie jest mocno zbliżone. Nie ma różnicy, którą użyje bo praktycznie każda robi to samo a stricte chyba nie w tym miała być rzecz. Albo moja cera tak przy nich głupieje, kto wie.
Znacie tą serię marki Soraya? Co polecacie? :)
0 komentarze