Macie tak, że najlepsze pomysły przychodzą do Was w najbardziej dziwnym momencie? Bo ja tak. Pomysł tej serii zrodził się gdy leżałam w wannie i zamierzałam golić nogi - ot co, stwierdziłam a czemu by nie kupić kilku kosmetyków i zrobić jeden wielki test? Pojechać do Rossmanna, zerknąć na półki i wybrać coś 'od nich' - i ten wybór był prosty - Isana! Bo coś od nich znam, bo części jestem ciekawa no i oczywiście - nie będzie to zbyt obciążające dla kieszeni! Wszystkie produkty były dla mnie totalnymi nowinkami (oprócz perełek do kąpieli bo te kiedyś miałam) a ja zadowolona z zakupów, z pełną siatą wyszłam z tego przybytku i zaczęłam ostro testować pięć produktów o których dziś słów kilka (nie wiem czemu ale jak piszę o kilku rzeczach na raz to wychodzi mi krócej niż jakbym pisała o jednym kosmetyku) :D
Wcześniej nie czytałam żadnej opinii o nim, żadnej recenzji - wiedziałam tylko ze poleca go spore grono osób bo 'rzekomo' działa i kosztuje mniej niż 3 zł. Ja jednak muszę tu głośno powiedzieć - jestem nim rozczarowana!
No ale czego można oczekiwać po szamponie, który kosztuje 2.89 zł? W sumie nic dobrego i to właśnie mnie dotyczy. Zacznijmy od tego, że tutaj dostajemy tylko 300 ml - mało czy nie? W tym aspekcie - mało, bo ma bardzo lejącą się, perłową konsystencją która wręcz spływa po rękach. Po drugie - w przypadku moich włosów dwa razy musiałam nim je myć by przestać czuć 'ich tępość'. Po trzecie - on wymaga nałożenia przed czy po odżywki. Wymaga i już bo bez tego to istny koszmar!
Zapach? Cóż niby świeży ale jak dla mnie mało miętowy, nie chłodził skóry głowy (jak np to robi Head & Shoulders) dla mnie w sumie to obojętne. Słabo wyczuwalny. Na plus przyznam mu, że dość dobrze oczyszcza bez zbędnego podrażniania skóry głowy w tym przypadku to chyba jego jedyny atut. Czy działa na łupież? Według mojej mamy nie - jedynie co zauważyła, to to że skóra głowy nie swędzi po nim tak bardzo ale innych właściwości by mu nie przypisała (a tu musicie wiedzieć, że jej ulubieńcem jest H&S). Z jednej strony lubię go za to delikatne aczkolwiek skuteczne oczyszczanie z drugiej on solo robi okropne siano! Odżywka/ maska musi być! Gdy użyłam go solo - o mamo! Jakie ja miałam suche włosy! Szorstkie, strasznie się plączące, tępe w dotyku - normalnie siano jak się patrzy! I szczerze powiedziawszy gdyby nie odżywki po nim czy przed myciem to z moich włosów zostałby strzępy. Dawno już nie miałam takiego dziwnego i specyficznego myjadła. Niby kosztuje tylko 3 zł, niby oczyszcza i przy problemowej skórze głowy (jak u mojej mamy) minimalizuje efekt swędzącej skóry ale jak dla mnie (dla nas) nie ma więcej plusów. Więcej może przynieść strat niż pożytku.
Wygładzający żel peelingujący
Kiedy robiłam zakupy do tego wpisu też żel pojawił się jako nowość. Patrząc na stronę widzę, że jeszcze jest jego 'zwyczajna' wersja - pytanie tylko czy warto w ogóle je kupować?
Wygładzający żel peelingujący Isana z sokiem z liści aloesu i ekstraktem z ogórków dogłębnie oczyszcza skórę. Drobne ziarenka peelingujące w delikatny sposób, lecz dokładnie usuwają obumarłe fragmenty naskórka i wygładzają strukturę skóry. Sok z liści aloesu i ekstrakt ogórków odświeżają cerę.
I tak jak w przypadku szamponu mam tutaj mieszane uczucia. Niby ok ale jednak coś mi tu w nim nie gra.
W kwestii działania nie mam mu nic do zarzucenia ale też nie jest to jakiś efekt 'wow' - owszem spełnia po części obietnice producenta. Oczyszcza i delikatnie nawilża skórę. Nie zostawia żadnej tłustej warstwy na skórze ale te drobinki peelingujące bardzo, naprawdę bardzo ale to bardzo delikatnie 'muskają' skórę. Jak dla mnie to taki 'niby' peeling bo zbytnio tego na swojej skórze nie dostrzegłam. Zwyczajnie dla mnie to był żel 'z czymś jeszcze' bo te drobinki mało co robiły jedynie po zmyciu całej mazi na buzi miałam pełno suchych 'ziarenek' które strasznie mnie irytowały.
Z jednej strony mamy tu produkt bardzo delikatny, wręcz subtelnie się zajmującą naszą buzią i sprawdzi się jako kolejny krok w pielęgnacji (niekoniecznie jako peeling do twarzy) lub zamiennie z innym żelem. Oczyszcza i lekko nawilża, skóra po nim jest miękka więc dla mało wymagających osób - ok, dla kogoś kto oczekuje konkretnego działania - niestety będzie to za mało i nawet ta cena 6.29 zł (75 ml) może być mało zachęcająca. Ot, produkt do wypróbowania na raz.
Kryształki & perełki do kąpieli
Oba produkty znam. Perełki mam już kolejny raz (kupuje je od zeszłego roku) i coś mi miga, że kryształki także już miałam.
Berry Heart oczaruje Twoje zmysły uwodzicielskim zapachem jagód i wanilii oraz podarują Twojej duszy szczególny czas odprężenia. Formuła zawierająca perły mocznika i olej babassu zapewnia luksusowe, odprężające doznanie podczas kąpieli oraz poczucie wypielęgnowanej skóry.
Cuddle Time oczaruje Twoje zmysły cudownym, słodkim zapachem miodu i podarują [...]. Formuła zawiera naturalna sól morską, wyciąg z miodu, olej migdałowy i sprawi, że przeżyjesz błogie, pełne aromatów doznania podczas kąpieli.
W obu przypadkach główną rolę gra aromat, który jest już wyczuwalny przez opakowanie. Berry heart pachnie owocowo, głównie są to czerwone owoce i czuć je przez opakowanie dość intensywnie jednak podczas wsypywania zawartości torebki do wody zapach gdzieś się ulatnia i nie ma po nim śladu. Za to mamy mega różową wodę (choć dziecię mówi, że wygląda to jak krew) i brak problemów z jakimś osadem na dnie wanny. Perełki rozpuszczają się całkowicie więc po nich nic nie zostaje - tak samo jak aromat ;D W sumie są na raz - mocno barwią wodę i tyle.
Z Cuddle Time mam problem - bo po rozpakowaniu zapach jest mega mdły, mocny i zabija we mnie chęć kąpieli. Jest naprawdę taki 'usypiający' - w żaden sposób nie kojarzy mi się z miodem ale jest 'słodki' na swój sposób. Te kryształki nie rozpuszczają się całkowicie co mnie wkurza bo czasami zdarzyło mi się, że usiadłam na taki ostry kawałek i to był niemiłe uczucie :D. Delikatnie barwi wodę na żółty (dość blady żółty) i nic poza tym. Gdyby nie zapach i kryształki, które się nie rozpuszczają można by uznać to za fajny umilacz a tak się tylko na to wkurzam.
Perełki (60 g) jak i kryształki (80 g) kosztują 3.19 zł. Można wypróbować chociaż zwłaszcza, że często są na promocji :)
Pianka do golenia Raspberry & Jasmine
Generalnie nie ma większych info o niej oprócz podstawowego 'do delikatnego golenia'. Nic więcej.
I jak się spisuje? Bardzo ubolewam, że nie widzę wersji brzoskwiniowej, którą bardzo kochałam ale w końcu może malinowa mi ją zastąpi. I tak i nie. Pachnie pięknie - trochę jak malinowa mamba i daje mega gęstą, puchową pianę a nie żadną wodę. Rozprowadza się dobrze i nie ma żadnego kłopotu z utrzymaniem się na ciele czy z konfrontacją z maszynką. Wydaje mi się, że ta pianka delikatnie przesusza skórę bo zawsze po zmyciu bajzlu golona część woła o pomstę do nieba. Mogłabym rzec, że to zwyczajna pianka choć zdecydowanie wolę wersję męską Biedronkową, przy której ani razu nie zdarzyło się by gdzieś mogłam zaciąć skórę a tu i owszem - tak jakby tej puchowej masie brakowało czegoś nawilżającego. Niby jest ok bo to co ma robić robi - ułatwia poślizg maszynce i generalnie dzięki zapachowi i obfitości sprawia mega przyjemność ale zdecydowanie są lepsze produkty w takim cenowym przedziale. W promocji dałam za nią jakieś 3 zł, bez kosztuje 4.99 zł przy czym jest strasznie wydajna.
0 komentarze