Przez dwadzieścia tych wpisów pojawiło się tu mnóstwo kosmetyków czy akcesoriów. Przez te dwadzieścia postów utwierdziłam się w jednym - nie każdy kosmetyczny hit jest mi pisany, i coraz rzadziej zwracam uwagę na to co ktoś poleca. To się wiąże np z tym, że ta seria ostatnio staje się uboga - nie zawsze jest jakiś produkt, który spełnia (albo odwrotnie - nie spełnia) wymogów (tak, tych moich śmiesznych zasad). Nie będę ukrywać ale dziś nadzwyczajnie ciężko zebrać mi się w sobie i sklecić jakieś sensowne zdanie na temat tych 'cudaków'. Nie chcę też aby ten wpis był typu 'zapachaj dziurę' więc będę się streszczać - a uwierzcie mi jeden z tych gagatków może Was zdziwić.
1. Makeup Revolution Easter Egg
Do kolorowych nowości MUR podchodzę tak samo sceptycznie jak do ich pielęgnacji łudząco przypominającej tą którą serwuje nam The Ordinary. Jakoś mam przesyt tymi ich paletami i na palcach jednej ręki mogłabym policzyć, które i jakie mnie kusiły i które bym z chęcią (no może nie z chęcią ale z małą przyjemnością) widziałabym u siebie. Ale Ester Egg nie wpisuje się do tego zacnego grona (no może ta pod ładną nazwą Flamingo). Jeśli dobrze pamiętam - już kiedyś poruszałam ten temat, a raczej temat tych jaj więc ponownie powiem czemu - rozświetlacze! Po pierwsze lubię ładne i dziecinne rzeczy (np ośmiornicę czy pandę od Tony Moly) ale te jaja wydają mi się tandetnym, zbyt błyszczącym plastikiem. Po drugie gdyby to była normalna paletka a nie taki typ - ale rozumiem, dlaczego jajo i dlaczego akurat wypuszczane jest na okres świąteczny. Same kolory cieni wydają się ok (jak wspominałam najbardziej mówi do mnie Flamingo chociaż tam dwa cienie i tam bym wywaliła) ale generalnie one mają okropne rozświetlacze (może w praktyce są cudne!). W sensie wiecie - okropnie kolorystycznie, ja rozumiem, że takie 'mało spotykane' odcienie ale ja jestem prosta dziewucha ze wsi i takich kombinacji to ja nie rozumiem/ nie lubię i wolę ten mój zaklęty krąg i 'tradycyjne' odcienie (choć w tym roku jakoś te Easter Egg nie ma zbytnio szaleństwa kolorów w rozświetlaczach - w zeszłym roku wyglądały one znacznie gorzej).
2. Isana olejek pod prysznic
Znacie go? No racja, kto go nie zna? To chyba najbardziej rozpoznawalna rzecz jeśli chodzi o mycie ...pędzli. Tak wiecie już, że i ja go kupiłam właśnie w takim przeznaczeniu. Co ja się naczytałam jaki to on jest wspaniały, jak świetnie domywa i gąbki i pędzle. Wspominałam Wam, że u mnie włosie po nim zaczęło wypadywać ale to nieprawda. Pokazałam na InstaStories, że włosie z pędzli wylatuje garściami i jak tak dalej pójdzie to zwyczajnie zostanę bez nich. Ten olejek to czyste zło (dostałam wtedy cynk, że dziewczyny na YT ostrzegają przed nim i radzą by nie kupować bo ma rozklejać pędzle czy coś takiego). Kilka z dziewczyn pisało także, że i u nich po jego zastosowaniu włosie z pędzli wylatuje garściami a tak i że okrutnie śmierdzi. Dla mnie pachnie jak typowy olejek i nic poza tym ale oficjalnie mówię, że prawie cała butelka z mojej strony leci do zlewu bo tego gówna nie mam zamiaru używać (ani do mycia pędzli a tym bardziej do mycia ciała).
Choć wiele z Was pisało, że do gąbek jest świetny!
P/s w kwestii polecanego środka do mycia przejawiało się dość często mydło Protex.
3. Too Faced White Peach
Just Peachy Matte to paletka, która zagościła kilkanaście miesięcy temu na blogu. Wtedy także mówiłam co mi się w niej nie podoba i dlaczego to nie jest paletka, którą poleciłabym na zakupach. Podobnie mam z jej młodsza siostrą White Peach - wizualnie cudowna, kolory tez bardzo ładne ale w praktyce to już nie to. Zdarzyło mi się ją raz czy dwa pomacać w Sephora i to nie jest typ palety, która będzie zachwycać. Owszem, ma całkiem ładne cienie, które mają ciut lepsza pigmentację ale tylko ciut. Generalnie uważam ją za rozczarowanie bo oprócz efektu wizualnego/ zapachowego ona nie prezentuje nic dobrego. Podoba mi się ta kolorystka ale bądźmy szczerzy - wydając 217 zł na paletkę można oczekiwać produktu dobrej jakości a ja w niej tego nie widzę. Widzę tylko cienie (znowu powtórzone) z innych brzoskwiniwych paletek z innymi nazwami . Tyle.
4. Carolina Herrera Dot Drama
Jeśli myślałaś, że but w czerwonym materiale to szczyt obciachu i tandety to byłaś w błędzie. Tym razem klasyczny flakon został wzbogacony o ...kropki! Podobno to egzemplarz kolekcjonerski .. Tsa, ale to wygląda brzydko, prawda? Ładnie ujmując o ile naprawdę przeżyję ten klasyczny flakon (bo przecież sama mam go na półce) to z tymi kropkami wygląda jakby ktoś nie miał zupełnie pomysłu na nową szatę więc pierdzielnął jakieś mazaje i volia! Dzieło gotowe! Próbuję na stronie Douglas'a poczytać o nutach ale tam tylko klasyczna gadka o zajebistości flakonu także wiecie... A nie, różnica między tym flakonem a pierwszym butem jest taka, że kropki są na czarnym tle - i chyba nie muszę dodawać, że to cudo występuje w jednej pojemności i kosztuje 550 zł? No to fajnie, dziękuję ale nie.
No dobra, koniec na dziś ;D Czekam na jakieś Wasze rozczarowania :)
0 komentarze