Przez moje ręce przewinęło się sporo produktów marki Balea, sporo żeli, balsamów czy też produktów do twarzy. Były i szampony, odżywki ale także maski. Tych mogę liczyć dziesiątkami i z tego co pamiętam kiedyś pojawiały się one w denku a tylko dwie dostały recenzję (płachta tygrys i panda). I choć od tamtego momentu nadal używam masek Balea to nigdy nie pokusiłam się by napisać coś więcej o nich - a więc teraz przyszedł ten czas by to nadrobić i przedstawiam Wam trzy (a miały być cztery) maski Balea, które używałam w ciągu ostatnich tygodni. Może komuś to się przyda i wrzuci do koszyka choć jedną - kosztują grosze , coś tam robią i są fajną odskocznią od tych co znamy z naszych półek.
Dwie płachty, dwie maski o typowej konsystencji kremu, podzielone na dwie połówki czyli mamy dwie aplikacje zamiast jednej. W większości znam ich maski właśnie te podwójne - są w nich perełki, jak i takie kompletnie dla mnie nie mające racji bytu. I tym razem najpierw zaczęłam od tej 'kremowej', a raczej od wersji różowej.
Berry Smoothie
Ciesz się relaksującą chwilą i pozwól się rozpieszczać. Formuła antyoksydacyjna z pantenolem, żurawiną i ekstraktem z komosy ryżowej działa skutecznie na wolne rodniki,zapobiegają procesom degeneratywnym i opóźniają starzenie się skóry. Naturalne lipidy z oleju kokosowego i migdałowego pielęgnują skórę nadając jej jedwabistą gładkość.Stosować na oczyszczoną skórę. Nałożyć na twarz i szyję, pozostawić na 5 do 10 minut następnie zmyć ciepłą wodą.
Szczerze powiedziawszy ta różowa wersja mnie nieco rozczarowała - spodziewałam się jakiegoś owocowego zapachu a nie dostałam nic. Ona wcale nie pachnie a jak już naprawdę się skupię na tym aspekcie to zapach jest jakiś mdły,nijaki i koło owoców nigdy nie stał. Konsystencja maski przypomina typowy, różowy krem jednak na moje oko w jednej saszetce jest jej bardzo dużo i pomimo wskazanego użycia jeszcze trochę mi zostało. Sama maska nałożona na twarz wchłania się/ zasycha w ciągu kilkunastu minut. Ciężko mi nazwać ten efekt, bo nie tworzy na buzi skorupy tylko podczas wchłaniania się zostawia cerę mocno różową - ja się przeraziłam bo myślałam że mam tak zaczerwienioną buzię :D. A tu wystarczy tylko zmyć to wodą i po problemie. W czasie aplikacji maska nie przysporzyła mi żadnych problemów choć miałam wrażenie, że w niektórych momentach mnie piecze twarz. Po jej zmyciu buzia była ładnie oczyszczona, delikatnie tłustawa (to znikło po chwili) i to mi się podobało. Myślę sobie, że jak na maskę za jakieś 4 zł to może być. Problem pojawił się rano kiedy wstałam - miałam wrażenie, że moja buzia jest jakaś inna. Zrobiłam standardową swoją pielęgnację, ale nadal miałam dziwne odczucia - bo wiecie, ta maska sprawiła, że wszystkie pory, zaskórniki zostały uwidocznione i to wyglądało okropnie! Tak jakby ta różowa maź najpierw to wszystko wyczyściła by po kilku minutach sprawić, że to się 'otworzy'. I tak się stało - chodziłam wkurzona przez to cały dzień i dopiero 2 dni po tej masce moja cera się uspokoiła. Niestety ale to kolejny dowód na to, że ja + olej koksowy to złe połączenie ;/
Jej plusy? A ma jakieś? A no ma, bo jednak oczyszcza tylko szkoda, że po kilku godzinach buzia wygląda okropnie jakbym wcale nie stosowała żadnej pielęgnacji
Love Melon!
Maska z tkaniny Love Melon firmy Balea zapewnia intensywne nawilżenie - dla świeżej i promiennej cery. Urzeka letnim zapachem soczystych, świeżych arbuzów. Odprężająca formuła z ekstraktem z melona i olejem migdałowym dostarcza odświeżającej wilgoci i pozostawia Skórę jedwabiście gładką i miękką w dotykus
"O mój Boże jak to pachnie!' taką miałam pierwszą myśl i takie były moje pierwsze słowa gdy tylko ją otworzyłam - coś cudownego i bardzo, ale to bardzo realnego! Mocno soczysty, arbuzowy zapach który już z miejsca podbił moje serducho! Dawno (a może wcale?) nie miałam żadnego kosmetyku, który by tak realnie pachniał arbuzem - coś pięknego! Drugie zdziwienie? Grubość płachty - jest zdecydowanie lepszej jakości jak i grubsza niż te z którymi jestem obeznana. Dobrze wycięta, ładnie przylega do buzi i ma mnóstwo mlecznej esencji .. która jest tylko w płachcie a nie w opakowaniu! Przy tym nic nie ścieka i nic nie kapie. Ze względu na zapach trzymałam ją dosyć długo na buzi i jedyne miejsce, które nie było suche to czoło - tam płachta była jeszcze mokra :D.
Po jej ściągnięciu resztki esencji wklepałam i voila! Cera po jej użyciu jest dość mocno nawilżona - taki szybki ratunek dla suchej skóry. Myślałam, że to nawilżenie zniknie po paru minutach i tu się pomyliłam, zrobiłam ją wieczorem po 21 i do rana do godziny 8/9 nadal czułam efekty nawilżenia. Cera także została lekko odświeżona i wyglądała dobrze.
Jej plusy? Ewidentnie piękny zapach arbuza, mocno realny, jakość płachty bo te nasze, dostępne u nas nawet w połowie nie sa tak grube jak ta, ilość a raczej także jakość tej esencji, która nigdzie nie spływa a przede wszystkim nawilżenie na długie godziny!
Vitamin Maske
Intensywnie odżywiająca maseczka do twarzy z ekstraktem pomarańczowym i sokiem z limonki. Posiada przede wszystkim właściwości odżywcze, regeneracyjne oraz nawilżające. Zawiera kompleks witaminowy, w szczególności wit. E, C i B5. Intensywna pielęgnacja każdej skóry.
Muszę przyznać - ta maska bardzo miło mnie zaskoczyła. Po pierwsza ma bardzo gęstą, żółtawą konsystencję która przypomina mega gęsty krem do twarzy, który ma mocno odżywiać/nawilżyć naszą skórę. I to mega plus! Zaleca się trzymać ją 10 -1 5 minut ale ja widziałam, że już po tych przewidzianych dziesięciu minutach większość maski zdążyło się wchłonąć a resztę wytarłam za pomoca wacika. To co dała mi maseczka to: delikatne rozjaśnienie buzi (fajna jeśli szykujecie się gdzieś do wyjścia i potrzebujecie się upiększyć) i mocno, ale to mocno nawilżyła i odżywiła moją cerę. Po prostu wow! Dzięki niej nie musiałam już wieczorem użyć kremu, skóra była bardzo dobrze nawilżona - nie było żadnego tłustego filmu, nawilżenie było odczuwalne kilkanaście godzin. Bardzo dobrze poradziła sobie z suchymi miejscami na twarzy (u mnie to nos od ciągłego kataru). Nie wiem czy to na plus, ale maska ma bardzo słabo wyczuwalny zapach, praktycznie ja go nie czułam a spodziewałam się, że choć odrobinę będzie czuć tutaj cytrusy. Maska mnie nie zapchała, nie spowodowała żadnych wysypów pryszczy czy coś takiego.
Jej plusy? Na pewno cena, konsystencja treściwego kremu i to jak nawilża / odzywia skórę! Będzie idealna dla cer suchych czy odwodnionych, jako ratunek na suche miejsca, wchłania się także szybko, nie zostawia tłustośći - po prostu udana maska.
Uff, muszę przyznać, że na cztery maski , dwie mnie zachwyciły a pozostałe dwie okazały się mocno przeciętne. Love Melon pachnie bosko i daje świetne efekty i jak się nadarzy okazja to kupię ponownie (choćby dla samego świetnego zapachu arbuza), zaś maska witaminowa - wow, idealna dla cer suchych choć na mojej mieszanej cerze także spisała się kapitalnie! Maski Balea kosztują 'grosze' bo ceny zaczynają się od około 4 zł ( te podwójne) a kończą jakoś w granicy 15 zł (płachty, choć widziałam że ta arbuzowa gdzieś kosztuje 7 zł). Polecam polować na nie w DM lub w drgeriach online z niemiecką chemią :)
Mieliście styczność z maskami Balea? A może macie ochotę na ich wypróbowanie?
0 komentarze