A raczej KOLOS bo aż LITROWA maska, która upatrzyłam sobie kilka ładnych tygodni temu ;) I w tym momencie sam się sobie dziwię, że zdecydowałam się na jej zakupu i uroczyście obiecuję nigdy więcej litrowych masek! A dlaczego? O tym poniżej ale o też o tym czy moje rude loczki z nią miały jakiś 'romansik'.
Od producenta:
P/s włosy 'łatwe w obsłudze' brak tu tylko dokładnej instrukcji :-P
Skład:
Mi akurat krzywdy nie zrobił ;) Moje loczki potrzebowały takiego nawilżenia i dociążenia - mówię wam! Kiedy wstaję rano mam włosy jak z reklamy! ;D
Kallos litrowy ma typowe białe, plastikowe opakowanie. Niestety mokrymi rękoma go nie odkręcimy. Zapach bardzo przypomina budyń i jest wyczuwalny nawet na drugi dzień. Konsystencja typowa taka a'la żelowa nie spływa z włosów chociaż zauważyłam, że podczas kilku spłukiwań z włosów maska się pieni ;O
A teraz to dlaczego nie kupię litrowego pudła - MEGA WYDAJNOŚĆ, maskę używałam 3 miesiące i już zdążyłam mnie zmęczyć. Dlatego mam nadzieję, że te nowe wersje pojawią się w malych pudełeczkach.
Niewątpliwie moim włosom maska przypadła do gustu jednak na dłuższą metę, czyli kilka długich tygodni utwierdziło mnie w przekonaniu, że jestem zwolenniczką małych ilości produktu.
Jeśli spotkam ( o ile takie będą kiedyś ) małe opakowania to kupię ale wielkim mówię NIE!
Maski Kallosa dostaniecie m.in w Hebe, u mnie są w lokalnej drogerii a koszt 1 litra oscyluje w granicach 12 zł.
58 komentarze