Pięć masek: Oriflame Love Nature, Frudia Elasticity/Vitality & Bielenda Eco Nature
Mówiłam, że wrócę? A no mówiłam, że do blogowania wracam w styczniu - mówię Wam, ta przerwa była mi potrzebna! Nie żadne pisanie 'bo muszę', bo trzeba czy wypada!, nie żadne 'lanie wody' by po prostu coś tu było - skupiłam się na czasie wolnym i aby mi się dobrze wtedy żyło. Blog zszedł na drugi plan i może to dobrze? Teraz mam mocną a raczej silną motywację, mam chęci do pisania a przede wszystkim (póki co) mam o czym opowiadać w tym miesiącu. Było już podsumowanie roku, były peelingi takie, że 'boom' czas na coś z kategorii pielęgnacji twarzy - panie i panowie (a może się jakiś trafi :D) dziś pięć (miałam rozmach! :D) masek, który udało mi się zużyć w ostatnim czasie :D.
Dwie Bielendy, jedna z Oriflame i ponownie - Frudia razy dwa. Tej ostatniej marki się obawiałam , bo miała być ostatnio 'czarnym koniem' takiego setu a była mocno rozczarowująca. Przyznam szczerze, że na nic odkrywczego czy wow nie liczyłam , ale tadam! To przyszło tak nagle ...
Oczyszczająca maseczka z łopianem Love Nature
Oczyszczająca, przywracająca równowagę maseczka z łopianem. Nawilżający ekstrakt z łopianu jest bogaty w garbniki, które doskonale oczyszczają skórę. Odpowiednia do cery tłustej. Testowana dermatologicznie.
Bo maska z Oriflame okazała się zadziwiająco dobra! Zadziwiła mnie na samym początku już swoim zapachem: mocno intensywnym, coś na pograniczu aromatu kwiatowego (trochę także perfumeryjnie), bardzo mocno wyczuwalnego więc dla wrażliwszych nosków zapach jej może być nie do przejścia. W jednej saszetce jest bardzo dużo maseczki - i tu kolejne zdziwienie bo na spokojnie można sobie podzielić saszetkę na dwa użycia :). Z plusów:
- fajna konsystencja, którą się przyjemnie nakłada (jak typowe kremidło),
- zasychając nie tworzy żadnej skorupy,
- zostawia cerę bardzo dobrze oczyszczoną, świeżą i gładziutką,
- skóra wygląda na zadbaną, większe skórne problemy są ukojone,
- wszelkie niedoskonałości zostają wyciszone
- lepiej nałożyć jej mniej, większa ilość maski powoduje, że ciężko 'zasycha' czy też po wyznaczonym czasie jej trzymania, przy zbyt dużej ilości następują problemy z jej zmywaniem (zwyczajnie dłonie się ślizgają po niej i tworzy się jedna wielka maź),
- może delikatnie szczypać w wrażliwszych miejscach,
- zostawiona na znacznie dłuższą chwilę 9a bo mi się zdarzyło :P) powoduje pieczenie na całej twarz.
W żelowej maseczce znajdziesz 99% składników pochodzenia naturalnego, które gwarantują optymalny poziom nawilżenia Twojej skóry. Maseczka ukoi doskwierające uczucie nieprzyjemnego napięcia i suchości naskórka. Przywróci skórze zdrowy wygląd, blask i odpowiednią kondycję.
No dobra, jak to pachnie! Takiego czegoś dawno mój nos nie czuł! Co tu mamy z plusów:
- genialny zapach! Pachnie owocami, trochę egzotyką i jest naprawdę przyjemny i odurzający,
- ma super, turbo konsystencją czegoś na pograniczu żelu z musem - nakłada się szybko, bezproblemowo,
- bardzo szybko się wchłania, moja skóra chłonęła ją jak gąbka :D,
- choć zapach jest piękny, to bardzo szybko znika i praktycznie chwilę po nałożeniu już go nie czuć,
- niestety, jak w przypadku maski z Oriflame, można odczuwać piecznie skóry przy wrażliwszych jej miejscach,
- może powodować lekki dyskomfort - gdzie lekko 'podeschnie' czuć ściągnięcie skóry,
- bardzo ciężko się ją zmywa, tu także dłonie się na niej ślizgają, przy czym pod wpływem wody mam wrażenie, że jej 'resztki' na twarzy robią się tłuste i wszystko staje się lepkie,
- po jej zmyciu twarz jest 'oblepiona' i mocno ściągnięta.
- zapach! Pachnie podobnie ja ta ich zielona maseczka z glinką, z tym że tu mocno wyczuwalny jest zapach trawy cytrynowej. Sam aromat nie jest uciążliwy, jest świeży i po nałożeniu już nie tak wyczuwalny,
- konsystencja jest bardziej gęsta, trochę zbliżona do konsystencji kremu, dobrze się ją nakłada,
- nie zastyga całkowicie,
- buzia po niej wygląda ... zwyczajnie, jakby była umyta dobrym żelem, bez efektu wow, może jest odrobinę nawilżona ale nic poza tym.
- po nałożeniu czuć pieczenie skóry i jej ściągnięcie,
- tak samo jak wersję pomarańczową ciężko się ja zmywa (bardziej się marze na twarzy ),
- słabo widoczny efekt przy jakiś niedoskonałościach (praktycznie nie robi nic) .
- obie maski są bardzo mocną nasączone, tak, że z nich aż cieknie (ja zazwyczaj trochę esencji odsączam do saszetki) bo jest tego mnóstwo! Wersja żółta ma esencja w białej barwie (tak, ,dosłownie jakby ktoś w ta saszetkę się zlał - mowa tu o chłopach :D) a różowa, ma kolor mleczny,
- nie pachną, nie wyczuwam ani w jednej ani drugiej jakiegokolwiek aromatu - tak się wydaje, chociaż można poczuć jakaś woń dopiero gdy przyłoży się nos do samej saszetki
- mają świetne płachty - materiał wygląda jak jakiś opatrunek, tkanina jest grubsza i trwalsza, ale mogłaby być lepiej wycięta pod nosem (za mało) a mniej po bokach ( u mnie część wchodziła na włosy),
- po obu na twarzy zostaje bardzo dużo esencji, która potrzebuje dłuższej chwili by się wchłonąć - aczkolwiek wydaje mi się, że przy 'kaktusie' ten czas znacznie się wydłuża,
- maska rozświetlająca, no cóż - nie rozświetla! Prawdę mówiąc nie widziałam by cokolwiek uczyniła -.-. Miejsce gdzie moja skóra wymaga teraz większego nawilżenia, było nadal 'suche', twarz była strasznie lepka i lekko ściągnięta, myślałam sobie, że może na drugi dzień będzie efekt - niet, miałam wrażenie, że twarz lekko się wyświecała,
- maska nawilżająco - przeciwzmarszczkowa w kwestii działania wypada o niebo lepiej, mimo, że po wchłonięciu całej esencji miałam wrażenie, że buzia jest lekko szarawa to na drugi dzień - WOW! Buzia była wygładzona, miękka i lekko napięta, cera wygląda na wypoczetą i 'zdrowszą'.
0 komentarze