Cieszę się, że mam go już za sobą. Żaden miesiąc nie dał mi jeszcze tak w kość jak kwiecień ostatnio - ba. ja nawet z chęcią siedzę w domu podczas całej tej pandemii ale to właśnie kwiecień przeczołgał mnie niesamowicie a z drugiej strony pokazał mi, że życie toczy się jak koło i zatacza kręgi. Bo to co zaczęło się w maju , wykiełkowało w kwietniu spowodowało, że znalazłam część siebie. I mimo, że sama ją zakopałam, jej przywrócenie dało mi kopa. Bo prawdopodobnie gdyby nie ten jeden miły akcent na koniec miesiąca to bym normalnie sama zakopała się pod ziemią z bezsilności.
Nie ma pracy. To znaczy, że nie pracuje już w supermarkecie. Z jednej strony nawet mi to pasuje bo ostatni dzień był tragiczny a w sumie ochrzan dostałam za nic. Niby wiedziałam, że mnie tam nie będzie bo przyjdą dwie nowe osoby ale 'szefowa' miała mi powiedzieć dokładnie kiedy to nastąpi. U tu tego nie było. Dowiedziałam się dopiero od koleżanki, że uczy się ktoś nowy. Przez kilka dni pytały mnie dziewczyny jak przychodzę ale nie miałam żadnego info. Po prostu cisza i nawet zwykłego 'no słuchaj, na tę chwilę kończymy naszą współpracę / teraz nie jesteś nam potrzebna' nie usłyszałam. Nic. Jestem człowiekiem. I jak każdy człowiek zasługuję na odrobinę szacunku i jasnej informacji a nie takie byle co i dowiadujesz się od innych. To nie tak być powinno. Ale przecież nie ja powinnam uczyć ludzi wyżej postawionych tego jak się postępuje z innymi, prawda?
A z drugiej strony - w czerwcu minie rok od momentu odejścia dziadka Michała. Ciężki rok, ciężkie tygodnie w których nie umiałam się odnaleźć bo nie łudźmy się, poświęciłam się jego opiece i spędziłam z nim, z jego dziećmi pięć lat. Zawsze byłam i mimo, że kontakt z jego dziećmi mam świetny to nadal gdzieś mi dziadka brakuje (tak, nawet marudzenia). Rok temu też porzuciłam swoje wykształcenie medyczne, zostawiłam wszelkie masaże, rehabilitację i dałam sobie z tym spokój. I mimo, że miałam propozycje by kimś się opiekować, to zwyczajnie moja psychika siadła. Pięć lat zrobiły swoje a wraz z odejściem dziadka jakaś część mnie się zakopała i głęboko skryta lizała tak głębokie rany. To już nie było to samo. Z początku obca osoba po tylu latach stała się niczym rodziną więc jak tu się pozbierać? Widziałam wiele śmierci ale wtedy nie dałam rady (i chyba nawet tu Wam pisała i na pewno mówiłam na IG). I tak jak kocham pomagać ludziom tak wtedy zrobiłam wszystko by się od tego odsunąć. Ale życie toczy dziwne koło. Kilka dni temu dostałam telefon czy nie chciałabym się kimś zajmować. Nie powiem, praca 'na czarno', takie zwykłe dorabianie sobie 'gdy nikt nie widzi'. I wiecie co? Pod moją opieka jest pan Józef, pan Józef ma 79 lat i jest młodszym bratem dziadka Michała! W jego twarzy, uśmiechu czy niektórych gestach ja widzę dziadka, którym się opiekowałam tyle lat. I bałam się jak cholera, pierwszego dnia, drugiego i następnego, że nie dam rady i czekam na swoje potknięcie. Różnica jest taka, że pan Józef jest w stanie chodzić więc dwa razy dziennie zajmuje się higieną, pampersami bo całą resztę zrobi sam lub z pomocą syna (a jak nabierze sił będzie chodził) a jego brat był całkowicie leżący i zależny od innych nawet podczas jedzenia. I dopiero po tygodniu tam moje ciało zaczęło być spokojne. Przyszedł spokój a ja poczułam się 'w pełni' sobą bo niektórych rzeczy się nie zapomina i zwyczajnie człowiek do takich rzeczy ma powołanie. Odnalezienie w sobie tego było miłe ale póki co, to 'coś ' jest kruche więc wracam z ostrożnością. Uczę się na nowo siebie by potem, jakby coś siś stało, psychicznie dać radę ale tu już nie planuję tak długoletniej opieki, o nie! Będę robić wszystko by za jakiś czas nikt mnie nie potrzebował a pan Józef chodził jak nastolatek ale na razie uczę się. Śmiesznie to zabrzmi ale uczę się znowu oddychać.
Uff ale kwiecień przyniósł tez smutne wieści i gdybym wróciła z zakupów kilka minut później niż tak jak zawsze 'szybko' to znalazłabym mamę zimną i nie na tym świecie. Wróciłam w porę a słyszenie od ratowników 'kiedyś nie zdążymy' nie jest wcale miłe (i spokojnie, oni nadal jeżdżą, to co się zmieniło to że są pytania o gorączkę i mają przyłbice - reszta ta sama). Teraz już jest lepiej, ale coraz częstsze spadki cukru stają się nieuchwytne i mimo kontroli nie zawsze możemy wszystko zrobić. I mam szczerą nadzieję, że to na ten rok jedyny czas w którym gościłam panów medyków w domu.
Mówiłam, że mnie przeczołgało co nie? Zwyczajnie nie miałam ochoty na nic, ostatnio się żaliłam na brak motywacji i chęci i po części znacie tego przyczynę. Mam za dużo zmartwień na głowie i czasem mi reset potrzebny. Ba, nawet za bardzo nie miałam co oglądać! Skupiłam się na tym by chociaż nadrobić seriale ale marnie wyszło.
Po premierze czwartego sezonu Domu z papieru, odpuściłam po drugim odcinku. No way - było mi to nie do przejścia. I dopiero będąc u Karola razem z nim zcały sezon (tak, w końcu od marca zobaczyliśmy się na koniec kwietnia o.O). Mu się podobał ale ja pod sam koniec miałam łzy w oczach, jak tak mogli?!Nie uważam, że ten sezon był słaby, owszem czegoś mu brakowało i jakby bohaterowi stracili swoje charaktery a stali się miękkimi kluskami, to jednak były momenty które wbijały w fotel (tu ciekawostka Karol nie polubił Profesora 'bo ten tylko gada' :D) .Można by powiedzieć, że skoro autorka książki bierze się za ekranizację swojego 'dzieła' to będzie to dobre. Nie. 365 dni zwyczajnie się książki nie trzyma i nie wiem jak można było to wypuścić. Punkt za Lamparską która ratuje film i zagranicznych aktorów których miło się słuchało (tak, pan z Barw Szczęścia całkowicie mnie położył -,-) ale plusem jest tu muzyka i widoki bo nie treści. Tu nie ma gorszących scen (wtf, po to miała być cenzura?) a film zwyczajnie pokazuje, że baby są głupie i nie mają swojego rozumu a drewno w postaci głównej bohaterki to już szczyt. (no żeby chociaż było coś w miarę z książki ale nie -,-) Do kompletu obejrzałam nowy hit Netflixa - Extraction och i jak ja kocham Hemswortha w takich rolach (zaraz po Thorze!) - dla mnie bomba! Trzyma w napięciu a na końcu nawet płakałam choć pokazuje brutalność i brzydkie rzeczy - nadal są miejsca na świecie gdzie dzieci łapią się za broń (i ja naprawdę widząc tam takie sceny by takiemu gnojkowi ręce przy samej dupie ucięła!) i mimo, że to tylko 'film' to ta prawda jest brutalna. I nawet Hopper ze ST tam się znalazł! A na końcu, no przed tym 'cichym zakończeniem' aż mi się powiedziało 'Ty mały kurwiu', tak mnie akcja zaangażowała:D
W sekrecie powiem, że mam Zenka do obejrzenia ale tego paździerza to boję się tknąć bo znając życie będzie za mną jakaś kijowa muzyka chodzić -,-
Dzięki kwietniu, że sobie już poszedłeś, teraz mogę inaczej oddychać i oby maj nie był taki 'wymagający' bo nie wiem, czy psychicznie będę w stanie to ogarnąć. No cóż, jestem tylko człowiekiem i czasami słabość wygrywa.
Jak u Was po kwietniu? Nie wspominam nic o świętach bo praktycznie jakby ich nie było ;D
P/s ależ się rozpisałam!
0 komentarze