Uni Touch So what? Hydrating Mask

By Rupieciarnia drobiazgów - 09:39

Są takie marki, które zna się tylko z tego, że gdzieś się je widziało.  Ja tak mam z Uni Touch - sporo tych masek widziałem na Instagramie i prawie zawsze kojarzyły mi się z czymś 'luksusowym'. Nie mam pojęcia dlaczego takie skojarzenie ale to luksusowe zawsze było w dobrym znaczeniu - wiecie w kontekście dobroci dla skóry, produktu wartego każdej złotówki a przy tym zawsze miałam wrażenie, że te maski mimo takiego wrażenia są maskami odpowiednimi dla kogoś tak przeciętnego jak ja. Więc  kiedy nadarzyła mi się możliwość przetestowania ich na sobie, nie wahałam się! W końcu mam chwilę aby napisać o nich ciut więcej - a uwierzcie mi, moje pierwsze podejście do nich okazało się w połowie klapą...


Zacznę od tego, że nie miałam wpływu na to jaka maska do mnie trafi - może to i lepiej bo na stronie znalazłam kilka innych, które bym z chęcią wypróbowała (np. Brightening Mask czy maska z olejkami eterycznymi z Jaśminu). So what?!! to typowo nawilżająca maska dedykowana dla każdego typu cery (także dla suchej).  Jak się sprawdziła na mojej mieszanej cerze? Zdziwię Was ale powiem Wam jak było za pierwszym razem jak i za drugim - bo pierwszy raz z nią okazał się taki do połowy klapą, drugi raz był już znacznie lepszy, przede mną jeszcze jedno użycie ale już Wiem jak z nią postępować ;)

Nawilżanie jest kluczem do utrzymania zdrowej i elastycznej skóry. Aby zapewnić Ci idealną formułę nawilżenia Maska So What?!! zawiera hialuronian sodu, wodę morską oraz ceramidy zwiększające nawodnienie. Zapobiega przesuszeniu wywołanemu przez czynniki zewnętrzne takie jak promieniowanie UV czy klimatyzowane pomieszczenia.




Zacznę od tego, że maska jest wykonana z grubszego materiału umieszczonego na białej membranie co automatycznie powoduje, że nie ma problemu z jej rozłożeniem i późniejszym nałożeniem na buzię. Jest też także bardzo mocno nasączona - może chwilami nawet za mocno, bo dużo esencji zostaje w opakowaniu i dużo na buzi (o czym powiem Wam za chwilę). Sama płachta nie jest też ogromna, idealnie dopasowana do kształtu twarzy, jedyny minus jak dla mnie to wykrój w okolicy oczu bo przy tych dwóch razach które już ją użyłam maska w tym miejscu trochę mi przeszkadzała. Tak jakby otwór z jednej strony był mniejszy - taki wiecie mały niuans ale jest.

Podejście pierwsze: typowe. Otworzyłam maskę, rozłożyłam i nałożyłam na wcześniej przygotowaną cerę. Trzymałam zalecane 15/20 minut, po czym grzecznie ją ściągłam. I powiem Wam tej esencji na buzi było mnóstwo a płachtę nadal można było wydrzemnąć z jej nadmiaru! Z twarzy ten cały płyn mi kapał więc część tego usunęłam za pomocą wacika a pozostałość wklepałam - i myślałam, że to załatwi sprawę (zazwyczaj w przypadku innych masek działało). Tu o dziwo, w pierwszej chwili było ok dopiero po jakimś czasie na twarzy pojawiło się nieprzyjemne uczucie ściągnięcia (tak jakby ktoś mnie posmarowałam klejem) a cała buzia zaczęła się świecić jak psu jajco :D. Dosłownie wyglądałam jak latarnia! Co mnie zdziwiło bo tego się nie spodziewałam - uczucie ściągnięcia było mocno wyczuwalne więc co ja zrobiłam? Nie, nie zmyłam tego tylko nałożyłam mocno nawilżający krem - podziałało, efekt znikł ale niestety np na czole czy policzkach było jeszcze widać taka 'lepką' warstwę. W sumie takim pełnym nawilżeniem nie mogłam się cieszyć a szkoda... Winą obarczyłam ilość esencji, która mnie przytłoczyła więc za drugim razem postąpiłam z maską inaczej...

Podejście drugie: wiedząc już ile esencji zawiera ta płachta postanowiłam jej nadmiar zostawić w opakowaniu czyli jednym słowem mówiąc - wyciągając maskę, lekko ją ugniatałam paluszkami by ten płyn spływał do opakowania. Po tym nałożyłam ją na buzię i nie było widać różnicy, wiecie mimo, że ja sporo tego płynu postanowiłam zostawić w opakowaniu maska trzymała się bardzo dobrze. Po upływie tych 20 minut, spokojnie płachtę mogłam wyrzucić a na twarzy została mi niewielka ilość esencji, którą wklepałam i bardzo szybko znikła. Nie było już uczucia ściągnięcia ani wielkiego błysku - dopiero teraz mogłam zauważyć, że maska ładnie rozjaśnia cerę i ją nawilża, wydaje mi się także że wszelkie zmiany na buzi (a byłam w tracie okresu) zostały 'wyciszone'. To nawilżenie utrzymało się przez kilka godzin tak samo jak ukojenie cery.


A co z pozostałą esencją? Zostawiłam, przelałam do słoiczka i wykorzystam do swojej maski - bo jak wiecie suche płachty możecie kupić np na Allegro (wpiszcie sobie frazę skompresowana maska), więc wystarczy tylko zamoczyć w danej esencji. Jak widać z dwóch masek, zrobiły mi się trzy dzięki temu :)

Niestety maska ma jeszcze jeden mały minus - po nałożeniu jej na twarz czułam wyraźny zapach alkoholu, całe szczęście szybko się ulotnił ale wiem, że są osoby które nie zniosą tego aromatu.
Moja rada - jeśli przeszkadza Wam zbyt duża ilość płynu to przy wyciąganiu maski zacznijcie go odsączać do opakowania/ słoiczka / gdzie tam chcecie  - w przypadku tych masek taki zabieg spowodował, że maska znacznie lepiej zadziałała a dodatkowym plusem jest to, że płyn mogę wykorzystać później.

Generalnie gdybym miała jedną maskę to szczerze bym powiedziała, że nie jest warta swojej ceny ale, że miałam dwie i mogłam z tą drugą pokombinować to zaowocowało dobrym działaniem śmiało mogę powiedzieć: fajna maska z zadowalającym efektem. I z całą pewnością marka stworzyła dobry produkt dla każdej z nas, tylko trzeba dać mu szansę. 

Maski dostaniecie w Sephora (tej akurat nie ma) ich cena oscyluje w granicach 35 zł - 44 zł. 

  • Share:

You Might Also Like

0 komentarze