Ale ja mam dla Was ładne rzeczy dziś ;). Naprawdę ładne i całkiem udane ;). Marzec poświęciłam na taki totalny detoks i reset dla skóry, na słuchanie jej nowych potrzeb i jeszcze dokładniejsze dopasowanie kosmetyków do cery :). Pielęgnacja, którą wdrożyłam w lutym nadal przynosi świetne efekty i z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień jest coraz lepiej więc nikogo nie zdziwi zestawienie dzisiejszych ulubieńców. Bo te produkty gościły w marcu u mnie najczęściej - i tak, niczego nie żałuje! Ani gram, ani kropli z tych kosmetyków - wszystko mi się sprawdziło i to wyśmienicie ;)
Dwa produkty Garnier skutecznie skradły moje kosmetyczne serce. Kultowy krem do rąk? Proszę bardzo - ostatni raz miałam go kilka lat temu ale kiedy moje dłonie stały się mocno przesuszone (a to ciągle w rękawicach, a to coś na chłodni robiłam czy dużo w lodówkach) szukałam czegoś mocno nawilżającego. Uroczy krem Marion dobiła dna i co dalej? Garnier hand był w promocji w owadzie i zabrałam go do domu. Zaskoczyło mnie to, ze teraz jest różowy (czy on kiedyś nie był biały??) i ma inny zapach - niby krem, niby kwiaty i niby taki akceptowalny ale jednak mi coś tu nie gra. Gęsty, treściwy, mega wydajny i nawilża jak trzeba i teraz żałuje, że nie kupiłam dwóch opakowań bo zdecydowanie już nie mam na dłoniach żadnej tarki tylko gładziutką skórę.
Drugi ich produkt to żel do mycia twarzy z linii Green Tea Detox, który kupiłam w styczniu. Na chwilę obecną jestem już przy jego końcu i naprawdę się z nim polubiłam - dobrze oczyszcza, nie ma po nim uczucia ściągnięcia ale dla cer wrażliwych czy suchych może być zbyt agresywny. Na opakowaniu są słowa 'stosować raz dziennie' - z początku tak robiłam ale gdy go włączyłam do porannej jak i wieczornej pielęgnacji i nie pojawiło się u mnie żadne przesuszenie skóry tak już zostawiłam. Ja jestem z niego zadowolona ale tu jestem hardkorem w tej kwestii :D . No i kompletnie nie czuję w nim zapachu, pieni się przyzwoicie i pompka działa dobrze ;)
Tommy Girl to jeden z lżejszych zapachów jakie mam w swojej kolekcji ;). Jak już wiecie pachnie cytrusami i herbatą i z komentarzy wnioskuję, że skutecznie Was zachęciłam do jego poznania. Nie da się ukryć, że marzec był jego miesiącem - mimo wielu złych dni ciągle mi towarzyszył i poprawiał humor. Lubię mieć w zanadrzu coś tak lekkiego i mało zobowiązującego, coś co będzie pasować na każdą okazję i czuję, że wiosna która nadejdzie będzie pachnieć takimi świeżymi cytrusami ;)
A skoro o cytrusach mowa to w połowie lutego do swojej pielęgnacji włączyłam serum Anew z wit C od Avon. Powszechnie wiadomo, że uwielbiam sera z tym składnikiem więc nikogo nie zdziwi mój wybór. Niestety Liqpharm jest jeden i dla mnie to było najlepsze serum z wit C i nawet Avon mu nie dorównuje. Chciałam zrobić o nim osobny wpis ale nie wiem czy chcecie o nim poczytać? Póki co nie widzę jakiegoś blasku po nim, ale ładnie nawilża cerę i sprawia, że jest miękka i lekko 'wygładzona'. Ma słabo wyczuwalny zapach i szybko wchłaniającą się konsystencję (jeśli użyjecie jej za dużo to będzie sprawiać wrażenie tłustej i zamiast 'wsiąkać' w skórę będzie po niej jeździć). I delikatnie szczypie jak macie jakieś ranki na buzi ;/
Pędzle Niuqi kupione w lutym okazują się całkiem dobre! I tu pojawi się wpis o nich i pędzlu tej samej marki z kolekcji z ubiegłego roku (takie tam, małe porównanie a raczej za i przeciw zakupowi pędzli tejże marki). Wyglądają pięknie, włosie się trzyma i są bardzo mięciutkie! W ich przypadku wszystko mi pasuje (tak wiem, brudne ale co ja na to poradzę, że nigdy nie byłam perfekcyjną beauty girl?). Generalnie cała trójka w swoich zadaniach dobrze się spisuje, z myciem także nie problemu więc czego chcieć więcej?
No i to by było na tyle z ulubieńców :)
Może miałyście coś z tego grona? Jak się u Was sprawdziło? :) Dajcie znać :)
0 komentarze