Czasem jest tak, że brak mi słów ... brak mi słów bo coś wywiera na mnie ogromne/piorunujące/ wrażenie i moje myśli nie mogą dojść z tym do ładu. Głos odmawia posłuszeństwa a ja tkwię niczym zaczarowana i szukam określenia jak przekazać to co czuję/ myślę / widzę. Czasem brakuje mi słów... bo nie wiem co powiedzieć, tak po prostu. I chociaż bardzo chciałabym powiedzieć to 'coś' to nie mam jak, w głowie totalna pustka (a normalnie tam jest istny burdel na kółkach), zapominam języka i dumam. Tak jest dziś - nie wiem co powiedzieć, nie mam pojęcia jak stworzyć dla Was historię do tego zapachu. A chciałam, naprawdę chciałam przenieść się i was do innego świata ... no cóż , ballady o miłości dziś nie będzie ...
Amethyst był zapachem upragnionym, wyczekiwanym jak pierwsze dziecko. Gdy tylko przeczytałam pierwszą jego recenzję czułam, że to jest to, tak bardzo go chciałam, tak mi było za nim 'tęskno', tak chodziłam koło niego miesiącami ... Głaskałam, miziałam, pieściłam ten flakon jak tylko dostałam go od Joanny (♥). Był ze mną dniem i nocą, podziwiałam wzór i nie miałam go dość. Było zauroczenie, potem delikatnie rozwijała się nasza miłość, w tym samym czasie moja siostra pokochała zapach Lalique taką miłość iż pragnie swój własny flakon! A ja? Co z moją miłością? No cóż przeszłą mi koło nosa - dosłownie i może dlatego nie umiem ubrać w słowa jego historii? Może to właśnie jest przyczyną, że dziś podam Wam tylko surowy opis?
AMETHYST, pozorna niewinność świeżej i świetlistej kompozycji otulonej piżmową zmysłowością… Połączenie siły nieposkromionej natury z wyrafinowaniem kwiatów. Więcej niż klejnot, ametyst to kamień pół szlachetny, symbolizujący mądrość i szczerość.
Owocowa, brawurowa nuta głowy, a w niej czarująca jeżyna z kruchą, kwaskową nutą czarnej porzeczki. Liście jeżyny dodają roślinnej świeżości, otoczone aksamitną miękkością maliny.
W sercu dzika róża rozświetla akord lilia & ylang, słodki i zmysłowy. Gładkość piżm odsłania elegancką kobiecość.
Intensywny i wibrujący, w głębi wzbogacony zmysłowymi drzewami i wyrafinowaną wanilią.
I pieprz. Jest tam pieprz, mój nos go czuje bo podobne otwarcie ma zapach CK Eternity Night. Jest tam pieprz, który już na samym początku nadaje tu rysu drapieżności i charakteru. Czuję go przez chwilę, ale jest i wiem o tym doskonale (choć nie wymienia się go w nutach).
Normalnie teraz powinnam piać z zachwytu bo kocham pieprz w perfumach, powinnam wymyślić jak dwoje kochanków pod osłoną nocy wybiera się na spacer brzegiem jeziora, gdzie jakaś staruszka patrzy na nich z zazdrością a pani co biega wrzeszczy 'wynajmijcie sobie pokój!'. Powinnam powiedzieć, że kochankowie mają swoją bajkę, słodką, lukrową i ostrą i tak lubią ją okazywać wszędzie i każdemu bo tak naprawdę czas nie ma dla nich żadnego znaczenia. Uwielbiają swoje towarzystwo, smakują swoje ciała, upajają się chwilą ... i generalnie bym tak powiedziała ale nie dziś. Mimo mojego uwielbienia do pieprzu to mam(y) zgrzyt zapachowy... I o ile w pierwszych minutach pięknie się zapach na mnie układa i wybija się ta drapieżność to już później jego ewolucja do mnie nie mówi ...
Nie jest zły, jest piękny, jest śliczny ale... No właśnie 'to już było', znika ostrość i drapieżność a moja skóra wybija owoce: jest lekko kwaśna czarna porzeczka w otoczeniu słodkiej maliny i jeżyn. Jest słodko i kwaśno po połowie, jak jest cieplej bardziej wyczuwam malinę, im zimniej tym lepiej czuć porzeczkę, u której właśnie przy spadku temperatury wzrasta kwaskowość. To wszystko, po obezwładniającym pieprzu nastały owoce, które robią sobie koktajlową imprezę przy lampce dobrego wina a botanicznym ogrodzie. Gdy mija owocowa nuta do głosu dochodzi lilia - u mnie dusi i męczy, pachnie 'staro' jakby za długo stała w miejscu. Nie podoba mi się to - jest zbyt nużąco ...
I choć lilię lubię w zapachach to tu jej nie zdzierżę, jest mdła, jest zbyt krzykliwa i 'nośna', sądziłam, że będzie pięknym gruntem do piżma, które zawsze mnie 'otula'... Tymczasem mam lilię, która chce rządzić, chce władać i rozstawiać wszystkich po kątach - no way! A piżmo, gdzie ono?
Nie ma, moja skóra kończy z zapachem zaraz po tej wrzeszczącej, lekko zwiędłej lilii. Wtedy mówi 'pass' , nie ma nic dalej ani więcej.
I wiecie ile czasu mija? 3 godziny - bo tyle zapach się trzyma, nie ma ogona, nie ma tej pięknej drapieżno-słodkiej bajki (zazdroszczę siostrze, bo na niej trzyma się cały dzień) i jeśli chcę coś poczuć to muszę znowu się nim psiknąć.
Ale flakon , potężny, piękny i jednocześnie skromny nadal mnie uwodzi. Mimo okropnej lilii nadal lubię po niego sięgać, nadal go używam i chyba nawet dla mnie lepiej, że nie trzyma się mnie długo. Miała być bajka, miała być miłość a skończyło się na zauroczeniu i na tym poprzestanę - to pierwszy zapach, który mnie w jakiś sposób 'rozczarował'.
Douglas; 339 zł/ 50 ml; 439 zł / 100 ml.
A o nim pisały także:
♥ Dominika ---> klik
♥ Kasia ---> klik
0 komentarze