Tylko trzy produkty były tymi, które najmocniej sobie ukochałam w czerwcu. Nic innego nie było zbytnio dla mnie tak dobre aby nazwać dany produkt 'ulubionym'. Nic ich nie przebiło. Ta trójka to wystarczający dowód, że im mniej produktów używam tym lepiej się z tym czuję i tym bardziej moja cera jest za to wdzięczna. Co prawda w ostatnim tygodniu miałam otwarte trzy produkty do oczyszczania twarzy (dzisiejszego ulubieńca, żel który był już na ostatku i piankę, którą dopiero co mogłam wyciągnąć ze swoich zapasów) ale to nie zmieniło zbytnio moich poglądów w kwestii używania mniejszej ilości kosmetyków. Jednak co innego wychodzi z nowości a co innego w praktyce ;D Także zanim jeszcze bardziej się pogrążę (mam dużo, używam mało :D) to pokaże Wam tą trójkę z czerwca :)
Zacznę od mus do rąk Isany. Na swoją kolej czekał dłuższy czas ale doskonale pamiętam jak wypuszczono go na rynek i mówiono o nim jako 'hicie'. Kiedy dostałam go od Eweliny postanowiłam sprawdzić gruntownie czy naprawdę jest taki 'fajny' i z początku mi się nie podobał - miałam wrażenie, że po wewnętrznej części dłoni mi się roluje ale to wrażenie po kilkunastu razach z nim minęło. Delikatnie pachnie, wchłania się dość szybko i ma taką bardziej kremowa niż musową konsystencje. Dopiero po jakimś czasie zauważyłam, że mus ma różowy kolorek (bardzo delikatny) :D Nie powiedziałabym, że to hit - używa się go przyjemnie, ma wygodne opakowanie z pompką, kosztuje 10 zł i jest ok. Polubiłam go za to, że nie zostawia tłustych dłoni (mokrego efektu :D) i daje taką fajną otulającą powłoczkę na dłoni, sprawia, że skóra jest nawilżona, suche skórki lekko zminimalizowane (tu przegrywa z Eveline);)
Kolejnym produktem jest AtłaSOWA pasta od Under Twenty - jedna z moich obserwatorek pytała mi się jaka jest - wtedy jeszcze nie wiedziałam ale obiecałam jej odpowiedź zaraz po tym jak ją tylko otworzę. Otworzyłam i przepadłam ;D
Pierwsze co mnie uderzyło to mocno wyczuwalny (przez kilka pierwszych użyć) zapach cytrusowy / grejpfrutowy. Czuć go bardzo wyraźnie - mnie z początku łzawiły oczy od niego ale w końcu się przyzwyczaiłam :D. Pasta nie jest zbyt mocna - bez obaw mogę stosować ją codziennie i moja skóra nie reaguje na nią źle. Buzia jest dobrze oczyszczona, promienna, bardziej 'jasna' a wszelkie zmiany skórne są zminimalizowane. Wydaje mi się, że też powoduje lekkie matowienie buzi i może niwelować produkcję sebum (ja z tym problemu nie mam ale tak przypuszczam). Pasta sprawdza się u mnie dobrze - gęsta, dobrze się zmywa, robi to co musi i słodko wygląda - czy mam chcieć czegoś więcej? Kilka lat temu miałam pastę węglową z Bielendy - cholerne pieruństwo było dobre ale na tyle mocne, ze nie mogłam używać zbyt często a ta sowa napraw jest miła i nieszkodliwa - zdarzały mi się dni gdzie stosowałam ją i rano i wieczorem a buzia dosłownie kwitła a nie robiła się zaczerwieniona czy wrażliwsza.
Ostatnim moim ulubieńcem jest zapach s.Olivier Feels like summer - dostałam go od Kasi już jakiś czas temu i postanowiłam go zdenkować w te wakacje. Połowa butelki już za mną a ja bardzo , a nawet coraz bardziej zaczynam się z nim lubić.
s.Oliver jest lekki i mało zobowiązujący - nie trzyma się kilku godzin bo praktycznie po dwóch już go nie czuć ale ma w sobie coś niewinnego' i prostego. Pachnie lekko, kwiatowo i świeżo a przy tym nie jest jakimiś killerem zapachowym który drażni nos. Na trzy kobiety w rodzinie (w bliskiej okolicy) podoba się on każdej a to głównie dlatego, że nie nuży, nie sprawia, że głowa Cię boli a nosi go się tak dobrze, że człowiek zapomina co 'miał na sobie'. Zapach przypomina mi pierwsze 'poważne' perfumy , które podbierałam mamie :D. Typowy świeżak, który idealnie spisze się latem i wiosnę, a w zwłaszcza w gorące dni :).
I wsio - jakoś od zeszłego tygodnia tego wpisu skończyć nie mogłam ;D
A jak tam Wasi ulubieńcu? :)
0 komentarze