Kiedyś uważałam , że krem do rąk do rzecz zbędna. Kiedyś sądziłam, że kremy do rąk i tak nic nie dają więc po co wydawać na nie pieniądze? Z momentem rozpoczęcia blogowej podróży wiele moich starych przemyśleń uległo zmianie - w tym temat kremów do rąk. Nie było łatwo wyrobić sobie nawyku codziennego kremowania dłoni jeśli kiedyś w ogóle tego nie robiłam. Były dni, że krem stał otwarty i tak stał, stał, stał... chyba czekał na mój lepszy dzień :-P.
Ale zdarzało się też tak, że po kilku dniach krem lądował w koszu bądź oddawałam siostrze, ewentualnie smarowałam nim pięty ( a musicie wiedzieć,że zawsze było mi bliżej do dbania i kremowania stóp). To było kiedyś! A jak jest teraz?
Mam kilka kremów, kilka razy dziennie rozpieszczam swoje dłonie i ciągle szukam czegoś 'nowego'. Nie ważne czy to krem za 3 zł czy za 30 zł, ważne żeby działał. Jakiś czas temu odkrywając asortyment marki LPM natrafiłam na ich krem do rąk - powiem Wam, chyba odkryłam swój ideał.
LPM wprowadziło dwie wersje kremów: regenerujący do skóry zniszczonej i przesuszonej czyli mój :P oraz odżywczy do bardzo suchej skóry. Krem regenerujący zawiera w sobie aloes oraz wosk pszczeli natomiast odżywczy olejek arganowy oraz słodkie migdały. Każdy z nich zawiera masło shea.
Można powiedzieć: krem jak krem, nic specjalnego ale tutaj jest inaczej.
To co odczuwają moje dłonie ostatnio podczas stosowania kremu to niesamowita ulga! Jakimś cudem ostatnio moja skóra na dłoniach ( tak mi się wydaje) jest przesuszona więc ten krem jest jak znalazł!.
Wchłania się szybko jednak zostawia lepką warstwę - powiem Wam, że tu mi ona nie przeszkadza. Bo wiecie, są takie kremy które zostawiają lepką warstwę i czujemy, że jej nie powinno być, że jest za ciężki. Tutaj jest odwrotnie - ta warstwa jest otulająca jakby zabezpieczająca. Skóra dłoni jest nawilżona i to nie przez chwilę, nawilżenie czuć przez kilka godzin. Nawet jeśli po jakimś czasie umyjecie dłonie to nadal czuć tą otulającą warstewkę, nie jest można ona taka jak na początku ale jednak jest.
Tak jak każdy krem zostawia ręce gładkie i zadbane. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że łagodzi nasze podrażnienia. Przed świętami 'szorowałam' swój dywan - wiecie detergenty, szczotka i jazda zrobiły swoje ;x. Gdzieniegdzie skóra była zdarta, lekko zaczerwieniona a ten krem był jak balsam, jak dobry kompres.
Mimo, że w naszym składzie wszystkie nasze dobroci są umiejscowione pośrodku ( powiedzmy) to nic mnie nie uczuliło, nie podrażniło, jednym słowem ręce mi nie odpadły :D
San kremik jest mały, poręczny, idealny do torebki. Miękka tubka sprawia, że wydobędziemy go bez problemu. Zatrzask trzyma mocno. Jak widać z tyłu tubki mamy nakleję w języku polskim ( oderwałam :D wydaje mi się, że francuskie informacje to nie na mój język :P). Wiecie LPM to marka, która zachwyca ładnymi opakowania i powiem Wam, że one są dla nich typowe - bez zbędnego kłopotu można wskazać na półce sklepowej ich produkty ;).
Krem ma bardzo gęstą/treściwą konsystencję co mnie mile zaskoczyło. Nie spływa z dłoni. Ma bardzo delikatny zapach, który dość długo utrzymuje się na skórze i razem z upływem czasu traci tylko na intensywności.
Niestety ma jeden minus: jest mało wydajny ( albo po prostu za często go używam :D). Regularne stosowanie kilka razy dziennie spowodowało, że owy kremik dobił dna po 2, 5 tygodniu ( a może to normalne w kremach do rąk?).
Jeśli chodzi o dostępność.. tutaj jest klops. Nie spotkałam go nigdzie stacjonarnie, nigdzie nie rzucił mi się oczy online ;x. Jeśli któraś z Was wie gdzie można go dostać to będę wdzięczna za info! :D
Wizaż.pl podaje, że krem kosztuje w granicach 14 zł za 75 ml.
A czym Wy obecnie rozpieszczacie swoje dłonie? ;)
P/s chcę lato! Nie umiem robić zdjęć w pomieszczeniach - najlepiej mi się je robi w plenerze ale nie pogardzę namiarami na jakieś fajne tła do fotek :D
52 komentarze