Chciałabym mieć znowu te naście lat - najlepiej 15 naście gdzie nie musiałam myśleć o żadnym kremie pod paczadełka. Zresztą co mnie w tym wieku obchodziło?. Na pewno nie myślałam o tym jak będę wyglądać za 10 lat i czy takowy krem jest na coś przydatny. Na ( swoje) szczęście w pewnym okresie swojego życia poszłam po rozum do głowy ( albo po prostu zaczęłam bardziej myśleć) i wzbogaciłam swój rytuał pielęgnacyjny o krem pod paczadełka. Po przeciętniaku z Biodermy ze swoich kartonowych czeluści na światło dzienne wyszedł kremik od AA. Szczerze nie mam zbyt dużo oczekiwań co do tego typu produktów - mimo, ze mam te 24 lata to jakoś moja okolica oczu na razie daje mi odetchnąć z ulgą ( i oby tak dalej!).
Pierwszą rzeczą, która zwróciła moją uwagę to ARGAN! A jak wiecie z nim nie bardzo się dogaduje więc tym bardziej moje jakiekolwiek ufne nadzieje zaczęły puchnąć jak bańka by później wybuchnąć - chociaż może to miała być po prostu bańka ulatująca w powietrze z nadzieją a nie jakaś zaraza?
Ilość informacji na opakowaniu może przytłoczyć - w moim (młodym) wieku ciężko jest zauważyć niektóre z działań jakie opisuje producent. Więc jak to wyglądało z mojej strony?
Bardzo rzadko zdarzają się u mnie cienie pod oczami no dobra prawie wcale ale jak już się zdarzyły ( podczas stosowania kremu może z 2 - 3 razy) to krem fajnie je 'zniwelował'. Przy dłuższym jego stosowaniu widać, że skóra okolicy oczu jest rozjaśniona, bardziej gładsza. Żadnej redukcji zmarszczek nie widziałam ( w ogóle tych nie mam ) i śmiem twierdzić, że to by nie nastąpiło :D. Jeśli chodzi o nawilżenie, jest ciut lepiej niż u wspomnianej Biodermy na początku ale jeszcze to nie jest to co bym chciała 'doznać', po prostu jest wystarczająco.
Owszem wygląd okolicy tej skóry jest lepszy, jeśli macie problemy z sińcami pod oczami to zauważycie efekty jednak na nic więcej bym nie liczyła.
0 komentarze