Marki mojego dzieciństwa: bezbarwne pomadki & błyszczyk w kulce!
Jak ktoś tego nie zna z autopsji albo nie słyszałam o tym nigdzie - tak, pewnie byłaś/eś chowana/y gdzieś pod kamieniem. Tego nie da się nie znać, te dwa kosmetyki (bez konkretnej marki tym razem) były nieodłącznym elementem mojego nastoletniego życia i praktycznie wszędzie można było je dostać (nie mówiąc o tym, że błyszczyki od czasu do czasu były w Bravo). Nie spotkałam się za dzieciaka nigdy by były one produkowane pod jakąś konkretną marką - zawsze to było jakieś 'no name' więc też dziś tego nie będę klasyfikować.
Te pomadki to były hity! Najbardziej tandetne, plastikowe opakowania w mocno neonowych kolorach, z jakimiś wzorami kwiatków czy czegoś tam z białym (jak wosk) sztyftem. Generalnie każdy kolor pomadki miał odpowiadać jakiemuś smakowi/ zapachowi - nie czarujmy się jednak - one kosztowały w granicach 1,50 - a 3 zł więc czy to była wiśnia czy cytryna - jeden pies bo i zapach i smak zawsze były jednakowe.
Te sztyfty pamiętam do dziś z kilku powodów: a) ten sztyft był tak miękki, że wystarczyło mocniej go wysunąć aby się połamał, b) bardzo ale to bardzo tłustawa konsystencja, która oblepiała wręcz usta, c) zapach taki sam przy każdym (rzekomym) aromacie.
Te pomadki ... no cóż, każdy miał jakieś chwile słabości, co nie? Ostatnio widziałam na allegro zestaw 25 czy 28 sztuk tych pomadek za niecałe 30 zł i aż mi się łezka w oku zakręciła! To nie był jakiś super hiper produkt, ekstra nawilżający czy mocno odżywczy. Mało było w nim pielęgnacyjnych walorów, zapachowych rozkoszy czy kapitalnego smaku (rozmiękłe mydło czy tłusta papka fuuu :D). Najtańszy plastik, Bóg jeden wie co siedziało w tej pomadce ale będą tą nastolatką trzeba było mieć ich kilka. Moje wcześnie kończyły żywot poprzez właśnie pękanie tego sztyftu, który wręcz się topił (trzymanie w lodówce mało co dawało :P) ale było. Nie zmyślam - to był luksus!
Ale hitem i totalnym sztosem był ten błyszczyk z płynnym środkiem, który miał już lekko wyczuwalny zapach, słodki (mocno chemiczny) smak i lepiło usta, że łoo! Mocno lepka maź sprawiała, że kleiło się do ust wszystko - łącznie z górą włosów, których odklejanie nie należało do najsympatyczniejszych rzeczy (obrzydlistwo :P). Z tej kulki płyn aż kapał i zawsze, ale to zawsze na ustach lądowało więcej niż powinno. Jednak nie da się ukryć, że to był szał nastoletnich dyskotek!
Moją ulubioną wersją była czerwona (nie pamiętam czy to była malina czy truskawka czy jakaś inna chemia :D), bo on barwił wargi na delikatny różowy kolor i sprawiał, że ich naturalny kolor był podbity. Generalnie te błyszczyki wszystkie były przezroczyste, ewentualnie o lekkim zabarwieniu, które wychodziło dopiero na ustach. Błyszczyki kosztowały w granicach 10 zł i jak na nastoletnie kieszenie - szarpały - zwłaszcza, że bardzo szybko się kończyły. Nie pamiętam czy błyszczyki były spod ręki jakiejś marki ale na pewno były w ciężkim owalnym opakowaniu (a'la szkoło czy twardszy plastik), z białymi napisami/ wzorkami, które szybko znikały a sama kulka potrafiła się czasami zaciąć.
Ale to były hity - i bez wstyd było się pokazać wśród koleżanek!
Pamiętacie je?;D
0 komentarze