Z jednej strony cieszę się, że ten cały wrzesień jest już za mną i mogę powoli czekać do świąt (czy ja mogę już słuchać świąteczne piosenki czy jeszcze nie? :D) z drugiej na sam jego koniec złapałam 'wiekowego' doła i zupełnie się w tym wszystkim pogubiłam! To cud, że ja w ogóle ten miesiąc przeżyłam w jednym kawałku i nadal mogę klekotać różne dziwne rzeczy. Bo ten miesiąc był intensywny, czasem dobry, w większości zły i sprawił mi wiele, i jeszcze więcej numerów.
Nie da się ukryć, że ten miesiąc przeczołgał mnie jak żaden inny w tym roku. Kończę go z bilansem zepsutego roweru i dwóch blizn - jednej na ręce drugiej (a jakże) pod nosem na całej linii! Normalnie jakaś masakra - a taka ładna byłam! Bo wiecie co? Jakoś na początku września miałam wypadek (w sumie z moimi zdolnościami to nic nowego, ale pierwszy raz był on dość poważny, dobra, drugi raz był poważny :P), przeleciałam przez swój rower. Tak, dosłownie. Zrobiłam salto, fruwałam, zatoczyłam koło na niebie czy jak to nazwać, tak że koszyk z roweru zwinął się w kulkę (co dziwnego, miałam w im trzy wrzosy z których nawet płatek nie spadł), tylnie i przednie koło są tak rozwalone, że teraz nie idzie nim jechać. Ups. Tak się kończy kiedy człowiek chce uniknąć zderzenia z motorem i z samochodem, który hamuje przed Tobą bo jedzie taki jeden szatan na drodze i nie wie w którą stronę się udać. Bolało. Boli mnie na samą myśl o tym czego dowodem jest moja twarz. Normalnie wargi wyglądały jak po botoksie (i tak kilka dni), nos, broda łuk Kupidyna obdarty do krwi, okulary potłuczone, ręka zdarta i spuchnięta ....Nie wiem jak ja to zrobiłam - naprawdę, ale wszyscy mówią, że to cud, że to tylko tak się skończyło i ze oksy mi np na twarz nie pękły (tak czy siak, musiałam robić nowe -,-). Jeśli śledzicie mnie na Instagramie to widziałyście ten widok - teraz mam już blizny, i co śmiesznego, ręka mi się dopiero teraz zagoiła - po prawie miesiącu czasu odpadł ostatni strup (no cóż, miałam kilka dni, góra trzy tygodnie wyjęte z życia bo a)palce spuchnięte, b) z ręki sączy się krew i ropa no i c)gdy się goiło kolega mi tak przypadkiem zahaczył o ranę, że pól strupa spadło i znowu się lało. Zdecydowanie pod tym względem wrzesień zjebał mi życie po całości. Albo to mój wrodzony talent. Łotewa czy jakoś tak.
Nadal mało oglądam i mało czytam - i tak, nadal wolę spać, sprzątać albo nic nie robić, niż siedzieć na kompie. Jakaś masakra z tym - przez myśl mi przechodzi by zamknąć bloga i nie czuć 'presji' a potem mi zwyczajnie szkoda tylu lat pracy w tym. Wiecie jak jest - co ja będę tu o tym mówić.
Ostatni (a jakże deszczowy) weekend września spędziłam nad morze w Sarbinowie. Od piątku do niedzieli miałam totalną labę, ogromne łóżko w pokoju i dwie minuty do morza! Tego było mi trzeba! Taki wypad bo tak intensywnej harówce dał mi niezłego kopa. A jakbyście szukały dobrego noclegu to ja mogę polecić Wam Willa Złota Róża - jakie to miejsce fajne - ciche, spokojne i takie 'wow'. Ja nawet nie wiem czy miałam sąsiadów za ścianą :D Generalnie było w naszym pokoju wszystko co potrzebne - tak, suszarka także :D
Ja naprawdę bym chciała mieć więcej chęci i zapału, więcej czasu ale nie mam. Dorosłość ssie i to mocno. Po moich urodzinach - 29 już mocno to odczułam. Mój dół wielki jak stąd do Wisły i niczym go zakopać nie można trochę się ciągnie. Teraz czuję się mało kobieco, wjechało mi że dzieci nie mam, męża także, mam narzeczonego ale nie poszłam jeszcze na swoje. Do dupy. Normalnie tak mi to teraz ryje psychikę, że cieszę się, że pracuje po 10 godzin i czasu na myślenie tam nie ma. Oby razem z październikiem mi to przeszło!
Bye, bye september, hello october , please be good ♥
Jak u Was? :)
0 komentarze