Grudzień to taki miesiąc, w którym większość z nas robi wszelkie podsumowania: zaczynając od tych kosmetycznych, czy też ile się zużyło produktów (lub ile si e na nie wydało) a kończąc na rozgrzeszaniu się z noworocznych postanowień. Póki co jeszcze nie spotkałam żadnego takiego podsumowania (wszak mamy dopiero początek miesiąca) wychodzę a raczej biegnę pierwsza do tego by wskazać wszystkich winnych moich słabostek jak i tych, których wolę wcale nie wspominać. Powiem Wam, że przeglądając bloga i sprawdzając co ja tam w tym roku naskrobałam byłam mocno zdziwiona - bo tych hitów jest zaledwie kilka a bubli takich totalnych jeszcze mniej! No chyba, że coś przegapiłam i byłe nie warte żadnej wspominki i kompletnie mi to z głowy wyleciało. Dobrze, że zawsze można taki wpis edytować i dodać coś jeszcze - mam nadzieję, że do tego nie dojdzie a tymczasem: szybki skrót moich hitów!
O dziwo tych hitów roku mam siedem ! Tym razem , w porównaniu z ubiegłym rokiem - 2020 był dla mnie rokiem pełnym pielęgnacji i stąd też tacy faworyci u mnie. Jeśli by spojrzeć wstecz to w 2019 królowała u mnie kolorówka, perfumy i był tylko jeden produkt pielęgnacyjny w całym zestawieniu. Tym razem mam mnóstwo wspaniałych cudów, które dbały o mnie w każdy, najbardziej przyjemny i najbardziej dobry sposób jaki sobie mogłam wyobrazić!
Jeśli chodzi o pielęgnację twarzy to mam tu czterech ulubieńców:
'Super' lekki olejek Miya zmienił całkowicie moje podejście do tematu olejków. Jak wiecie ja ich unikam jak ognia, nie lubię ich i zwyczajnie nie leży mi to jak 'oblepiają' skórę ale ten olejek Miya mnie oczarował ♥ Jak dobrze pamiętam, kupiłam go na promocji i długo się zastanawiałam czy używać - to jeden z tych produktów, który ma dość skrajne opinie ale u mnie, cóż sprawdził się wyśmienicie. Mega wydajny, a przy tym delikatny bo nie podrażniał oczu, dobrze oczyszczał i powodował, że cera z dnia na dzień wyglądała bardziej promiennie i świeżo. Nie podrażniał, nie zostawiał żadnej tłustej i tej obleśnej, kleistej / lepkiej warstwy co dla mnie było naprawdę wow! Mi tam malinami nie pachniało, trochę słodko i może by ten zapach zmieniła ale summa summarów - olejek to złoto i póki co, to jedyny olejek do którego mogę z chęcią i ufnością wracać.
Miłym zaskoczeniem okazał się dla mnie krem do twarzy z wysokim filtrem od Garnier. Gama produktów Ambre Solaire była świeżynką z tego roku a ja z przyjemnością zabrałam się do jej testów. Z tych czterech produktów, które miałam to właśnie mazidło do twarzy darzę cieplejszym uczuciem. Od lata towarzyszy mi do teraz i naprawdę - tak jak kiedyś nie dbałam o filtry , tak teraz używam non stop. To nie jest żaden tłusty, bielący krem, który ciężko się rozprowadza lub po którym po paru minutach / godzinach zaczyna się skóra wyświecać. O nie! To całkiem dobry krem, którego na buzi zwyczajnie nie czuć, dobrze mi się z nim pracuje, nie klei i moje (chociaż małe) oczekiwania spełnia. Nie spotkała mnie przy nim żadna przykra niespodzianka. A jeśli już wspominam o tej serii to ten sprawy dla dzieci także jest wart uwagi :)
Nie zdziwię Was, że dwa ostatnie produkty tu są spod skrzydełek ...Body Boom! Nowa linia kosmetyków Face Boom nie tylko kusiła uroczą szatą graficzną ale pozytywne recenzje także zrobiły swoje. Hitem tej serii jest algowa maska, która sprawia, że buzia wygląda wow! Po prostu wow! Dobrze oczyszczona, świeża i taka 'jak pupcia niemowlęcia'- i wiem, że to nie jest tylko mój hit (pozdro Ewelino! :D). Jedyny minus jest taki, ze to jedno opakowanie, w którym ją dostaniemy jest na jedno użycie. Inaczej sprawa się ma z ich jakże, zajebistym - pudrem enzymatycznym! O mamo! Jak ja uwielbiałam go stosować - cera wyglądała jak po najlepszym zabiegu oczyszczająco - pielęgnacyjnym! Ot co, (nie)zwyczajny proszek, który wyczyniał cuda z moją skórą! Minus taki, że samemu trzeba go dozować i sprawdzać czy to już 'to' ale wynagradzało mi to, że okazał się dla mnie dość wydajnym produktem - no dobra, tak zajebiście oczyszczonej cery jak wtedy miałam do dziś mogę sobie pozazdrościć!
Co mi zostało? Dwa produkty do włosów (i znowu jedna marka, którą sobie szczególnie w tym roku ukochałam) i jeden produkt do ciała:
Seria Baltic Home Spa to dziecko marki Ziaja - bardzo udane dziecko! Ukochałam sobie mus do ciała - bo a) genialnie pachniał, a ja kocham wszystkie (prawie) kosmetyki, które zawierają w sobie mango (albo gdy takie słowo tam się pojawia :D). Przegenialna musowa konsystencja, która przypominała bitą śmietaną , idealna porcja nawilżenia i to coś, co dawało odpocząć zmysłom! Ten mus to nie była tylko czysta przyjemność nakładania ale to naprawdę był produkt mocno do relaksowania się. Pewnie miał jakaś wadę (coś mi świta, że przy większej ilość lekko bielił) ale nie jestem pewna co do tego, a zwyczajnie nie chce mi się szukać tego wpisu :D
Dwa produkty do włosów, tej jednej marki bez którego sobie nie wyobrażam tego roku! W ogóle pod względem włosowym ten rok był mocno napakowany wszelkimi dla mnie nowościami. Ale to właśnie marka Anwen rozgościła się u mnie na dłużej i praktycznie moje włosy przeszły przez pięć produktów typu maski/ odżywki (w sumie cztery bo jeden jeszcze stoi zamknięty :D). Niekwestionowanym hitem jest maska kakao i kiełki pszenicy oraz nawilżający bez - jeśli macie loki - to jest dla was! Skręt tak mocny, włosy nawilżone, uniesione, odżywione, miękkie i dobrze wyglądające to właśnie zasługa takich produktów! Już w postach o nich piałam z zachwytu! To są TE produkty, dla których warto wydać parę groszy więcej aby cieszyć się 'efektem jak z salonu'! Nie wiem czy jest sens ich komplementowania skoro achy tutaj wiszą i wisieć będą! A i od Was wiem, ze wersja tej maski sprawdza wam się również wyśmienicie! :D
Mówiłam, że będzie krótko? To jeszcze szybko przelecimy moje kity: a tych mam aż trzy (no dobra, cztery) bo dwa pierwsze to nic innego jak mazidła do pielęgnacji okolic oczu od Avon - właśnie te z obrazka! Słodki bobrze! Jakie to było gówniane! Takiego podrażnienia jak po tych dwóch produktach dawno nie miałam, swędząca skóra, skórka odchodząca płatami z powiek (co pokazywałam na IS), zaczerwienie, pieczenie i masa wylanych łez bo przez kilka tygodni sama sobie to robiłam a jeszcze dłużej ratowałam swoją skórę i unikałam jak ognia czegokolwiek by kłaść w tą okolicę - bo wiecie, te kremy sprawiły to, że cokolwiek położyłam, pod wszystkim mnie szczypało i dopóki całkowicie nie wyleczyłam tej okolicy, to nie mogłam (ale też i nie chciałam) stosować żadnych specyfików. Bezapelacyjnie - buble roku!
Tutaj śmiało mogę dołożyć do tego grona ten żel z obrazka od Bielendy! Ja pierdolę - ręce mi przy nim opadają - nie dość, że masakrycznie potrafi szczypać w oczy, to jakoś tak słabo pachnie, ma jakby żelowo - tłustawą konsystencję i mam wrażenie, ze ślizga mi się na twarzy, co przekłada się na to, że ciągle mam wrażenie, że moja buzia jest brudna! Zużyłam połowę butelki i mam dość tego dziadostwa - niestety ale też stosując go częściej na buzi pojawiają mi się czerwone, zakrostkowane obszary co jeszcze bardziej mnie wkurwia! Ja zwyczajnie nie widzę w nim nic dobrego!
Czwarty miał być krem z wodą kokosową od Eveline ale kokos zawsze mnie wkur, wnerw... i zapychał więc już wspominać o nim nie będę - gdzieś w odmętach bloga znajdziecie ten wpis (jak i te z ulubieńcami) :D.
Tak, przyznaję się, jest mnie tu mało i nie będę obiecywać, że zacznę pisać regularnie ale chociaż postaram się czasem coś skrobnąć. :)
Jak wyglądają Wasze hity i kity 2020? Będzie takie podsumowanie?:)
0 komentarze